
Najlepszy efekt uzyskuje się, gdy mięso marynuje się minimum 3 godziny, ale optymalny czas to cała noc w lodówce. Dłuższe marynowanie (12–24 godziny) sprawia, że białka w mięsie ulegają lekkiej denaturacji pod wpływem jogurtu i żółtek, dzięki czemu kotleciki stają się wyjątkowo miękkie i soczyste. Testowałam obie wersje i różnica w smaku oraz teksturze jest bardzo wyraźna – nocne marynowanie daje efekt niemal restauracyjny.
Tak, przepis łatwo dostosować do różnych potrzeb dietetycznych. W wersji bezglutenowej wystarczy zastąpić skrobię ziemniaczaną mąką ryżową lub kukurydzianą – konsystencja marynaty pozostaje niemal identyczna. W wersji bez laktozy jogurt naturalny można zamienić na jogurt kokosowy lub sojowy, które również dobrze zmiękczają mięso. W obu przypadkach testowałam takie zamienniki i kotleciki wychodzą równie delikatne, choć jogurt kokosowy nadaje im subtelny, lekko egzotyczny posmak.
Kotleciki Szu szu świetnie nadają się do mrożenia zarówno w postaci surowej (już zamarynowanej), jak i po usmażeniu. Surowe kawałki warto rozłożyć na desce i wstępnie zamrozić, a dopiero potem przełożyć do woreczka – zapobiega to sklejaniu się. Usmażone kotleciki należy owinąć w folię spożywczą lub przełożyć do pojemnika próżniowego. Do odgrzewania najlepiej użyć piekarnika nagrzanego do 160°C – dzięki temu mięso zachowuje soczystość, a panierka pozostaje chrupiąca. Podgrzewanie w mikrofali sprawia, że kotleciki mogą stać się gumowate.
Kluczowe jest utrzymanie średniej temperatury smażenia – zbyt wysoki ogień powoduje przypieczenie z zewnątrz i surowe wnętrze, a zbyt niski sprawia, że kotleciki wchłaniają tłuszcz. Idealna temperatura to około 160–170°C, co daje złocistą skórkę i soczyste wnętrze. Warto też pamiętać, aby nie kłaść zbyt wielu kawałków naraz – wtedy olej traci temperaturę, a kotleciki zaczynają się dusić zamiast smażyć. W mojej praktyce najlepiej sprawdza się smażenie partiami po 3–4 sztuki.
Tak, kotleciki można upiec w piekarniku – to lżejsza i zdrowsza wersja dania. Należy ułożyć je na blasze wyłożonej papierem do pieczenia, posmarować cienką warstwą oleju i piec w 190°C przez około 20 minut, przewracając w połowie czasu. Smak jest nieco delikatniejszy, a panierka mniej chrupiąca niż w wersji smażonej, ale struktura mięsa pozostaje wyjątkowo soczysta dzięki marynacie. Testowałam obie metody – pieczenie sprawdza się świetnie, gdy zależy nam na redukcji tłuszczu.